You are currently viewing Mój cud uzdrowienia  w Lourdes

Mój cud uzdrowienia w Lourdes

Nasz wyjazd do Lourdes  nie był planowany, ale okoliczności chorobowe męża i dobrzy ludzie nam to zaplanowali i pomogli podjąć spontaniczną decyzję o podróży.
Kiedy jedna z naszych dwóch córek, Sylwia, dowiedziała się o chorobie swojego taty i złych diagnozach lekarzy, zaczęła działać. Zaprzyjaźniony z nami ksiądz, a jednocześnie spowiednik Sylwii, podpowiedział jej, abyśmy pojechali do Lourdes, do Matki Bożej. Sylwia szybko zorganizowała trasę naszej drogi samochodem do Lourdes, łącznie z noclegami u sióstr Nazaretanek po drodze, bo odległość z Kołobrzegu przez Warszawę -tam mieszkają nasze córki-to parę tysięcy km. Ale czego się nie robi dla chorego w potrzebie! Cel był jeden- prosić Matkę Bożą o uzdrowienie mojego męża. W Warszawie tylko jedna lekarka dawała nam nadzieję tym, że według niej diagnozy lekarzy są mylne. Według niej problemy zdrowotne męża wynikają ze złego wchłaniania przez niego witaminy B12. W Lourdes to się ku naszej radości potwierdziło, i problemy neurologiczne męża się skończyły dzięki iniekcji witaminy B12 do organizmu.
Jednak opisuję tę naszą pielgrzymkę do Lourdes z innego powodu. Chodzi o cud uzdrowienia, którego ja doświadczyłam.
Jakieś pół roku przed wyjazdem  miałam ostre zapalenie barku, które przychodzi “znikąd” i jest bardzo bolesne. Zastosowałam wszystko co lekarze proponowali: zabiegi, masaże, blokady i tak po około 6 miesiącach uporczywy ból zaczął ustępować i choroba się wyciszyła ale…
Do Lourdes jechaliśmy trochę okrężnie, bo przez Warszawę i Czechy, to było około 2,5 tysiąca kilometrów w jedną stronę, i podczas tak długiej podróży ponownie poczułam ból w barku. Nie skupiałam się na tym, bo uzdrowienie męża było dla mnie najważniejsze, a zapalenie barku choć bardzo bolesne i uciążliwe to w końcu nie choroba śmiertelna.
Jak już dojechaliśmy i chodziłam w Grocie, a byłam bardzo blisko Matki Bożej i cudownej wody, która spływała ze skał, smarowałam swój bolesny bark. Nie przypominam sobie, abym o ustąpieniu bólu mówiła wtedy Matce Bożej. Ale przecież nasza Matka wszystko wie, wiedziała więc, że cierpię… Byłam tak skoncentrowana na męża chorobie że dopiero po kilku dniach doznałam olśnienia, kiedy ból barku minął, że to ja doświadczyłam cudu uzdrowienia.
Od tamtej pory minęło 12 lat, a mój bark nigdy już nie dał o znać o sobie. Nasz wspólny rodzinny wyjazd do Matki Bożej w Lourdes  jest do dzisiaj jako jeden z najbardziej wspominanych.

Krystyna Rogoża